Skip to main content

Czy SUPERJEDZENIE jest naprawdę SUPER?

Autor: 14 września 20167 listopada, 2016Jogin w kuchni
superjedzenie

W świecie zdrowej żywności od kilku już lat prężnie rozwija się kategoria zwana SUPERŻYWNOŚCIĄ, SUPERJEDZENIEM,  czy też bardziej „trendy”, bo z angielska – SUPERFOODEM. Równolegle do jej rozwoju, toczy się zagorzała dyskusja pomiędzy zwolennikami tego typu produktów, a ich sceptykami. Ci ostatni uważają, że jest to jedynie kolejny sposób na przekonanie konsumenta do włożenia kolejnego produktu, do mocno już wypełnionego koszyka sklepowego.

A produkt nie jest łatwy. Często o dziwnej nazwie i pochodzeniu, nieapetycznym wyglądzie i zapachu,  nienajlepszym smaku, dość niejasnych właściwościach zdrowotnych. Do tego nader wszystko w cenie pozostającej w kontrze do właśnie wymienionych atrybutów.

Prawda czy fałsz – sztuczki marketingowe

Jest trochę jak w brodatym dowcipie o reklamowaniu obuwia w czasach słusznie minionych. Klient narzeka, że lewy but jest za ciasny, na co sprzedawca odpowiada: „Spokojnie, wyjdziesz pan na deszcz, to się rozejdzie”. Klient jednak nie ustępuje i zgłasza, że z kolei prawy but jest za duży, na co sprzedawca z niewzruszoną miną ripostuje „Spokojnie, wyjdziesz pan na deszcz, to się skurczy”. Przekaz tym razem wygląda mniej więcej tak: „Kup pan ten proszek, dodaj pół łyżeczki, a smaku i zapachu nie poczujesz, za to stanie się coś SUPER.

Dodatkowo nużyć już może, a nawet trochę śmieszyć schematyczny sposób wprowadzania SUPERFOODÓW na rynek. Pojawiają się jak grom z jasnego nieba, najczęściej w kontekście rewolucyjnych badań odkrywających, że są remedium na jakąś chorobę zachodnio-cywilizacyjną. Zazwyczaj produkt od razu okrzyknięty zostaje chwytliwym mianem w rodzaju „złota Inków”, czy „bursztynu Wikingów” podkreślającego jego naturalne pochodzenie i magiczne wręcz właściwości. Następnie staje się o nim głośno we wszystkich mediach poświęconych zdrowemu stylowi życia, a celebryci zaczynają być „przyłapywani w jego towarzystwie”. Początkowo bardzo drogi i stosunkowo trudno dostępny. Z czasem przechodzi na coraz mniej specjalistyczne i niższe cenowo półki, aby w końcu zniknąć jako nieudany eksperyment lub wylądować bezpiecznie, obok produktów zupełnie zwyczajnych – jak komosa koło ryżu, czy jagody goji obok sułtanek.

Warto czy nie warto

Czy zatem warto zawracać sobie głowę i inwestować w tą dziwną kategorię? A może lepiej od razu zdecydować się na solidną, sprawdzoną parę butów – obu w tym samym rozmiarze?  Wydaje się, że „prawda” znowu leży pośrodku. W wielu przypadkach SUPERFOODY są warte uwagi. Dlaczego?

  • Bo w swej prawdziwie naturalnej formie uprawiane są w środowisku jeszcze stosunkowo nieskażonym pestycydami, hormonami, antybiotykami, metalami ciężkimi itd.
  • Bo w tej pierwotnej formie nie są genetycznie zmodyfikowane.
  • Bo z racji swojego naturalnego pochodzenia zawierają jeszcze składniki odżywcze, których coraz bardziej brakuje w naszej zachodniej diecie.
  • Bo wreszcie często rzeczywiście posiadają zupełnie unikalne właściwości prozdrowotne.
  • Bo ich pozornie wysoką cenę często rekompensuje fakt, że do uzyskania spodziewanych rezultatów rzeczywiście wystarczy zjeść dosłownie aptekarską ilość.

Sprawia to, że kategoria SUPERŻYWNOŚCI ląduje gdzieś pomiędzy klasycznym jedzeniem, a suplementami diety.

Niestety, chcąc mądrze wydać (lub nie) pieniądze, trzeba poświęcić sporo czasu i energii, aby w powodzi informacji wychwycić te rzetelne i obiektywne.

Na co zwracać uwagę?

Zacznijmy od odpowiedzi na pytanie, czy rzeczywiście potrzebujemy tego, co dany produkt ma nam dostarczyć. Jeśli na przykład, pomimo konsultacji z lekarzami, stosowania się do zaleceń dietetycznych i suplementacji, nadal cierpimy na deficyt jakiegoś składnika, to zapewne warto zwrócić uwagę na produkt, którego do tej pory nie mieliśmy szansy wypróbować.

Warto upewnić się, czy nie istnieje alternatywa w postaci tańszych produktów tradycyjnych, których producenci nie dysponują wysokimi budżetami marketingowymi, a więc i mniej się o nich mówi. Porównujmy wartości odżywcze – często okazuje się, że nowe cudo ma mniej danego składnika, niż zwykła kiszona kapusta, czy czarne porzeczki. Produkty lokalne możemy nabyć w najprostszej postaci. Nie muszą być przecież przygotowane do wielotygodniowej podróży z miejsca wytworzenia na półkę sklepową. Dodatkowo, im dłużej dany produkt jest obecny w naszym jadłospisie, tym więcej wiemy o jego realnym potencjale odżywczym. Niestety zdarza się, że cudowny skład SUPERFOODU istnieje jedynie na papierze. Dopiero „w praniu wychodzi” że różne witaminy, czy minerały występują w formie nieprzyswajalnej dla człowieka, lub w towarzystwie substancji blokujące ich wchłanianie.

W pełni ufać można jedynie wynikom badań prowadzonych przez uznane ośrodki badawcze, nie sponsorowanym pośrednio, lub bezpośrednio przez producentów danego produktu. Oczywiście nie ma nic złego w fakcie zlecania i publikacji wyników badań przez producentów, jasne jest jednak, że celem funkcjonowania każdego przedsiębiorcy jest zysk. Nic więc dziwnego, że pochodzące od niego publikacje obliczone są na osiąganie tego właśnie celu. I nie mam tu na myśli działań nieetycznych, ale np. inwestycje w badania, potwierdzające korzyści, na których opiera się przekaz marketingowy.

Idealnie by było, aby wyniki badań opublikowane były w szanowanych mediach naukowych, których redakcja gwarantuje rzetelność zastosowanej metodologii i interpretacji wyników.

Jeśli już zdecydujemy się na zakup, zwróćmy uwagę na sposób i miejsce wytworzenia danego produktu. Nikt nie gwarantuje, że każda marka SUPERŻYWNOŚCI oznacza uprawę w pierwotnym, nieskażonym  środowisku, bez użycia chemii i metod produkcji masowej – w tym metod modyfikacji genetycznej. Tutaj także trzeba czytać etykiety.

Warto sprawdzić, czy kupujemy produkt etyczny. Nikt chyba nie ma ochoty na konsumpcję produktów których uprawa oznacza nielegalne niszczenie naturalnych ekosystemów, zatrudnianie dzieci, czy windowanie cen do poziomów blokującym ludności lokalnej dostęp do składnika, stanowiącego dotąd podstawę ich diety.

Ważna jest też forma produktu – często konkretne metody przetworzenia, nawet te uznawane za całkiem nieszkodliwe, jak suszenie, czy mrożenie, unicestwiają właśnie ten składnik, dla którego decydujemy się nasz portfel odchudzić.

Alicja Basiewicz