Skip to main content

Joga a biznes – mc’donaldyzacja jogi.

Autor: 3 kwietnia 201231 grudnia, 2015Joga na zachodzie

To kolejny kontrowersyjny temat. Joga stała się w Europie i Ameryce kolejną gałęzią rynku. Branża ta określana niekiedy szerzej jako „enlighment industry” (przemysł oświeceniowy) jest już znacząca, a ekonomiści biorą pod uwagę jej udział we wskaźnikach ekonomicznych. Możemy zżymać się z tego powodu, ale z drugiej strony czyż nie wskazuje to na postęp w rozwoju społeczeństwa. Oto bowiem w świadomości coraz większej rzeszy ludzi zainteresowanie rozwojem osobistym staje się niezbędnym składnikiem ich życia.

Niektórzy w dalszym ciągu ubolewać będą nad mc’donaldyzacją jogi i związanym z tym spłyceniem przekazu. Doskonale to rozumiem. Joga jest dla mnie ścieżką prowadzącą do głębokiej przemiany, szlifującą człowieka niczym diament, aby wydobyć zeń najczystsze piękno. Zjawiska dotykające jogi w procesie jej upowszechniania wydają mi się jednak całkiem normalne. Zawsze gdy dziedzina dotycząca ducha upowszechnia się, przekaz ulega spłyceniu i degeneracji. Mamy tego dość przykładów w historii ludzkości. Wystarczy przyjrzeć się, co stało się z przekazem w toku rozpowszechniania się którejkolwiek ze światowych religii. Zawsze pojawiają się ludzie zainteresowani tylko wybranymi aspektami przekazu i to najczęściej tymi przynoszącymi doraźne efekty oraz tacy, którzy wypatrują w tym jedynie okazji do wzbogacenia się. Ułudą jest myślenie, że dzieje się tak tylko na zachodzie. W kraju pochodzenia jogi zjawisko to jest równie częste, a  z Indii pochodziło wielu fałszywych mistrzów.

Na swej drodze spotkałem ludzi, dla których kontrowersje  wzbudzał fakt, że nauczyciele jogi utrzymują się z uczenia prowadząc swoje szkoły. Tradycyjnie faktycznie mistrzowie nie pobierali opłaty za nauki. Byli utrzymywani z datków otrzymywanych dobrowolnie przez swoich zwolenników i sympatyków. Pierwotnie w Indiach adept starający się otrzymać nauki jogi od nauczyciela określany był jako ćela, czyli dosłownie „sługa”. Oznaczało to zaangażowanie ucznia nie tylko w wymiarze nauki i praktyki, ale także służby i pracy na rzecz guru i aśramu. W naszym kręgu kulturowym w taki sposób funkcjonują głównie wspólnoty religijne. W Europie, szczególnie współcześnie, również nieco inaczej kształtuje się relacja między nauczycielem a uczniem. Związek ten jest dość luźny. Nauczyciel jest przewodnikiem inspirującym ucznia w rozwoju na pewnym etapie życia, a uczeń zachowuje dużą autonomię. Na wschodzie natomiast wymagano niekiedy absolutnego podporządkowania nauczycielowi, często we wszystkich aspektach życia (to zresztą ciekawa kwestia warta omówienia w oddzielnym miejscu).

Proste przeszczepianie tej tradycji na grunt europejski w przypadku jogi nie jest dobrym pomysłem, szczególnie jeśli traktujemy ją tylko jako system ćwiczeń rekreacji ruchowej. Niewątpliwą zaletą funkcjonowania szkół jogi jako samodzielnych podmiotów w czytelny sposób osadzonych w systemie społeczno-ekonomicznym jest ograniczenie zjawisk sekciarskich i przyczynienie się do popularyzacji jogi.

Z drugiej strony nie można mieć wątpliwości, że konsekwencją wprzęgnięcia jogi w system ekonomiczny oraz wzrastającą jej popularnością jest pojawienie się  nauczycieli oraz tworzenie szkół jogi, których głównym celem jest zysk finansowy.

Co jakiś czas w mojej szkole pojawiają się uczniowie chcący zostać nauczycielami. W rozmowach zazwyczaj pytam o motywy wyboru tej drogi. Od pewnego czasu oprócz poczucia misji związanej z chęcią przekazywania pozytywnego wpływu, jaki wniosła joga w ich życie, pojawia się potrzeba znalezienia pracy. Ostatnio coraz częściej pojawiają się również osoby proponujące mi udział w różnego rodzaju przedsięwzięciach biznesowych związanych z organizacją zajęć jogi.

Dobrze by było, żeby nauczyciele mogli po prostu zarabiać swoją pracą na zwykłe utrzymanie, jednak coraz częściej tak nie jest. Na rynku pojawili się bowiem pośrednicy oferujący karty wstępu na rozmaite zajęcia rekreacyjne. Oferują oni karnety po znacznie niższych cenach, konkurując w ten sposób ze szkołami jogi już nie o uczniów, bo przecież niczego nie uczą, ale o klientów. Firmy takie nie są zainteresowane tym, aby  przychodzili oni na jogę i czerpali korzyści z jej praktyki, bo zarabiają właśnie na tym, że nie chodzą.  W tym przypadku adepci jogi również ulegają ogólnej presji narzucanej przez sposób jaki funkcjonuje rynek, coraz częściej wybierając to co tańsze. Niestety kij ma zawsze dwa końce, bo jeśli chce się mieć coś bardzo tanio to trzeba liczyć się, że jakość tego będzie gorsza. Ja przekonuje się o tym niemal zawsze gdy nieopacznie skuszę się na coś bardzo taniego. Konsekwencją tego będzie zapewne pogorszenie jakości przekazu jogi – jej mc’donaldyzacja. A nauczyciele oprócz prowadzenia zajęć coraz częściej będą musieli szukać dodatkowej pracy.